Własne pomysły na zminimalizowanie skutków embarga i przygotowanie się do podobnych sytuacji w przyszłości prezentują przedstawiciele branży spożywczej. Zdaniem Michała Taraski z Sakata Vegetables Europe, organizatora Konferencji na temat Konsumpcji Brokułów, warto przekonywać Polaków do rodzimych produktów. Kluczową rolę mają w tym wypadku odegrać stowarzyszenia. – Działający osobno producenci i dystrybutorzy są podatni na nagłe wstrząsy. Zupełnie inaczej wygląda sytuacja stowarzyszonych firm, które działając wspólnie mogą sobie pozwolić na skuteczniejszą promocję i pozyskiwanie nowych klientów – stwierdza.
Talerz polskich produktów?
Zdaniem Michała Koleśnikowa, analityka rynków rolnych Banku BGŻ, próby zwiększania popytu krajowego to dobra droga do zagospodarowania przynajmniej części żywności, której nie udało się sprzedać w Rosji. – Czasami pozyskanie nowego, zagranicznego rynku zbytu to miesiące negocjacji, podróży służbowych, uzyskiwania certyfikatów. To trwa, a czasu nie mamy dużo, bo chodzi o zagospodarowanie tegorocznych zbiorów. Dlatego zachęcenie każdego Polaka, aby zjadł kilka kilogramów owoców i warzyw więcej, wydaje się stosunkowo proste. Zwłaszcza teraz, gdy ceny spadają – przekonuje analityk.
Czy Polacy są w stanie zjeść wszystkie owoce i warzywa, które z powodu embarga nie trafiły na rynek rosyjski? W tak optymistyczny scenariusz Koleśnikow nie wierzy. Wtóruje mu Michał Taraska. – Trudno się łudzić, że zapotrzebowanie na poszczególne produkty wzrośnie w Polsce aż tak bardzo. Ale na pewno na talerzach Polaków znajdzie się jeszcze trochę miejsca dla polskich produktów. Dlatego liczę na to, że w trakcie konferencji dojdziemy do konsensusu, w jaki sposób zachęcić naszych rodaków do kupowania polskich brokułów – dodaje Taraska.
Pochodzenie produktów ważniejsze
Od sierpnia trwa walka branży spożywczej o przychylność polskich konsumentów. Do sięgania po polskie produkty zachęcają politycy, o nowych sposobach promocji dyskutują eksperci. Słyszymy, że kupowanie rodzimych produktów przestało być wyłącznie konsumenckim wyborem, a stało się czymś na kształt politycznej deklaracji.
Wydaje się jednak, że na razie na deklaracjach się kończy – jak jeszcze w sierpniu informowały media, zmasowana akcja poparcia dla polskich jabłek nie przełożyła się w widoczny sposób na sprzedaż. Czy zatem wszystkie próby pozyskania przychylności Polaków mijały się z celem? A może wkupienie się w łaski polskich konsumentów wymaga mniej wyrafinowanych, ale za to bardziej długofalowych zabiegów? Eksperci zgadzają się co do jednego – większa świadomość pochodzenia produktów to coś, o co warto walczyć. – Zapewne nadal będziemy się kierować przede wszystkim ceną, dostępnością czy wyglądem zewnętrznym towaru, ale pochodzenie stanie się nieco ważniejsze niż dotąd. I to już coś – stwierdza Michał Koleśnikow. Zdaniem analityka polscy producenci powinni z tej szansy skorzystać. – W ostatecznym rozrachunku to przekłada się na pieniądze – podsumowuje.