– Spośród do tej pory sześciu obszarów, w których wybuchała ta choroba, pięć ma pierwotne źródło właśnie w migracji dzików przez granicę. To mamy potwierdzone i udowodnione. Niestety mamy też taką sytuację, że w obszarze pierwotnego zakażenia, a więc tam gdzie mieliśmy pierwsze ognisko w 2014 roku, województwo podlaskie, powiat sokólski, Białostocczyzna, przez 1,5 roku nie mieliśmy żadnego przypadku choroby u dzików ani u świń, niestety w tym roku ponownie choroba pojawiła się, znów przy samej granicy, przez migrację zwierząt – mówi Jacek Bogucki.
Poza tym, resort przygląda się poczynaniom Czechów, którzy na terenach leśnych wygrodzili teren, gdzie pojawił się ASF.
– Mamy nadzieję, że ta metoda się sprawdzi, wtedy będzie to dowód na to, że to ogrodzenie naszej granicy ma sens i że jeśli pojawiają się ogniska w obszarach niezurbanizowanych, można zastosować tego typu metodę. My nie mamy takiej możliwości, choćby tu pod Warszawą, dlatego jedynie redukcja populacji dzików jest rozwiązaniem tego problemu – wyjaśnia Bogucki.
Gdyby zapora stanęła na granicy 4–5 lat temu, dzisiaj afrykański pomór świń nie stanowiłby już problemu dla polskich hodowców i gospodarki. Z kolei w tej chwili najistotniejsze w walce z ASF jest maksymalne ograniczenie populacji dzików i zatrzymanie rozprzestrzeniania się wirusa w środowisku, zabezpieczenie granicy przed kolejnymi zakażeniami wtórnymi i bioasekuracja polskich gospodarstw.
– Kolejny element to działania służb na granicy, które nie pozwalają, aby przewożona była potencjalnie zakażona żywność, aby wirus w inny sposób nie dostawał się w różne części kraju. To jest duże wyzwanie, do tej pory żadnemu krajowi Europy nie udało się zwalczyć ASF w krótkim czasie. W Polsce – mimo, że choroba przesuwa się, a jej zasięg się zwiększa – to przebiega to w o wiele wolniejszym tempie niż w innych krajach – mówi Jacek Bogucki.